To nie tak, że ktokolwiek odmawiał mi pieniędzy na podpaski. Ale ja doskonale wiedziałam, że moja jedna paczka to bochenek chleba, kilogram ryżu czy ziemniaków. Dlatego też nigdy nie prosiłam dziadków, którzy wychowywali mnie, gdy z obrazka zniknęli niezbyt ogarnięci życiowo rodzice, o pieniądze na podpaski. Oni mnie o to nie pytali, a ja stwierdziłam, że jest to mój problem i muszę jakoś sobie z nim poradzić.
Miałam kompleks niższości. Samo to, że nie miałam takiej „typowej” mamy i „typowego” taty jakoś mnie onieśmielało, czyniło w moich oczach gorszą. Mimo że widziałam, jak dziadkowie starają się wiązać koniec z końcem, a cokolwiek udało się im zaoszczędzić, inwestowali we mnie. Nie miałam może najmodniejszych butów czy zabawek, ale zawsze miałam środki na pomoce naukowe, a raz w roku udawało się zaoszczędzić na wycieczkę szkolną.
Bardzo szybko nauczyłam się oszczędzania. A przynajmniej tak lubiłam to nazywać. Pieniądze na obiad w stołówce szkolnej dzieliłam na pół, kupowałam zupę lub drugie danie, a resztę „oszczędzałam” na środki czystości. Nie chciałam kupować grubych podpasek, wolałam mieć takie cienkie. Albo tampony, bo w naszych nastoletnich umysłach uchodziły za coś lepszego. Czułam, że być może trochę nie dojadam, ale raz w miesiącu jestem taka sama jak inne koleżanki.
A potem w szkolnej toalecie wpadłam na Kaśkę (zmieniam imię, na wszelki wypadek). Kasia chodziła ze mną do klasy, wychowywał ją tata, a na podwórku miała wieczną obstawę trzech braci. Jeden to był niezły przystojniak, więc nie dziwota, że chciałam egoistycznie być blisko Kaśki. Zresztą Kasia była fajna – nigdy nie oceniała mnie przez pryzmat tego, czy mam kolorowe zakreślacze.
Wracając do toaletowego spotkania – Kasia słysząc, że wchodzę do łazienki, zapytała przez drzwi kabiny : „Ej, podasz mi papier? Bo się skończył”. Podałam dołem i kątem oka zobaczyłam czerwone od krwi palce. Chcesz tampon albo podpaskę? – zapytałam dumna, bo właśnie tego dnia kupiłam sobie za zaoszczędzone pieniądze po paczce modnych podpasek i tamponów. Krew kompletnie mnie nie obrzydzała (chciałam wtedy zostać lekarzem), więc bez żenady władowałam się do kabiny Kaśki i instruowałam ją, jak włożyć tampon.
Okazało się, że obstawa trzech braci i samotny ojciec to nie jest najszczęśliwsza opcja dla dorastającej nastolatki. Zwłaszcza że po śmierci mamy tata częściej niż zakupy w markecie wybierał te w monopolowym. Do tej pory żyłam w przeświadczeniu, że to „ja mam najgorzej”, w tej jednej chwili doceniłam swoją sytuację i otworzyłam oczy. Było to 16 lat temu.
Ale ubóstwo mentruacyjne to nadal w Polsce temat tabu. Sama krew menstruacyjna jest tak obrazobórcza i kontrowersyjna, że w telewizji przybiera kolor szklachetnie niebieski…
Po co mówić o rzeczach brzydkich? W Polsce ten problem nie istnieje, to margines – pomyślisz. Nic z tego. Szacuje się, że ubóstwo mentruacyjne dotyka 15% Polek.
To nie zawsze oznacza, że nie stać ich na podpaskę. To także oznacza, że część z nich, z różnych względów, nie jest w stanie odpowiednio zadbać o higienę w trakcie okresu, nie ma odpowiedniej wiedzy.
W majtkach często lądują stare szmaty, tektura lub jak w przypadku Kasi – kilkanaście warstw papieru toaletowego podprowadzonego ze szkolnej toalety. Że co? Niemożliwe? Przecież ktoś to musi widzieć, pomóc, przecież szkoła widzi, wychowuje, no jak to tak! A gdzie są rodzice?
Nie ma. Nauczycielki czy losowych ludzi to nie obchodzi. Niestety, większość z nas nie pamięta nawet, jaki kolor oczu ma osoba, z którą pracuje i pije kawusię od trzech lat. A co dopiero zwracać uwagę, czy koleżanka przypadkiem ma pieniądze na środki higieny osobistej. Najczęściej mamy siebie w nosie. A ewentualna pomoc to często kwestia przypadku.
Przeciętna kobieta w ciągu życia przechodzi do 450 miesiączek. Na podpaski i tampony wydaje w tym czasie jakieś 20 tysięcy złotych. Kupa kasy, a przecież menstruacja nie jest naszym wymysłem.
Marzę, żeby automaty z podpaskami czy tamponami były standardem w każdej szkole. Chciałabym, żeby w centrach handlowych tampon awaryjny w toalecie nie kosztował tyle, co cheeseburger w popularnym fast foodzie.
W rzeczywistości dostęp do środków higieny osobistej nie jest standardem, prawem niezbywalnym. Co z tego, że „mamy na to przepisy”? To po nic bez realnych działań. Ostatnie wydarzenia w naszym kraju powinny nam wszystkim dobitnie to uzmysłowić.
Ela Żywiczyńska, autorka bloga rzeklam.pl
Comments are closed.